Dorabiają kserując tajemnicę bankową Citibanku

Szczegółowe dane klientów Citibanku Handlowego krążą po rynku. Sprzedają je innym bankom i firmom ubezpieczeniowym pracownicy spółki DSA, która zajmuje się sprzedażą kart kredytowych Citibanku.

Do „Gazety” w Łodzi zgłosiło się kilku byłych i obecnych pracowników spółki DSA, agencji sprzedaży podległej Citibankowi.

Z ich opowieści wynika, że dane klientów banku nie są należycie chronione, a co więcej – są przedmiotem handlu.

Manipulujemy i zarabiamy

Na dowód przynieśli kilkadziesiąt skserowanych formularzy ze szczegółowymi informacjami o klientach: danymi osobowymi, adresem, posiadanym samochodem, zarobkami, telefonem, stażem pracy, rachunkiem w banku itp.

– Tych dokumentów nie powinniśmy mieć – przyznają. – Kserujemy dane, żeby dorobić – tłumaczą swoje postępowanie doradcy spółki Citibanku.

DSA została założona przez Citibank pięć lat temu tylko w jednym celu – by sprzedawała jak najwięcej kart kredytowych Citibanku. Działa we wszystkich największych miastach Polski. Jej doradcy organizują spotkania w najróżniejszych firmach, podczas których namawiają pracowników do wyrobienia karty kredytowej Citibanku.

– Im więcej kart sprzedamy, tym więcej zarobimy – opowiadają anonimowo doradcy DSA. – Żyjemy z prowizji, a presja jest ogromna. Miesięcznie musimy namówić na kartę kredytową 42 klientów, a 36 z nich musi zostać zaakceptowanych przez Citibank. Taki jest plan, kto go nie wykona, żegna się z pracą.

Żeby wyrobić normę, doradcy DSA chwytają się najróżniejszych metod. – Wnioski o wydanie kart są podrasowywane w ten sposób, by podczas weryfikacji przez Citibank klient nie został „zrejectowany” (odrzucony) – tłumaczą. – I rzucają przykładami:

* podnosi się wykształcenie takiej osobie, * zarobki, * zamienia mieszkanie wynajmowane na własnościowe, * podwyższa staż pracy.

– Citibank to później sprawdza, ale wyrywkowo i wiele takich wniosków przechodzi. Jak nam klienta odrzucą, mamy problem. Teoretycznie ktoś taki może starać się o kartę po sześciu miesiącach. Omijamy to tak, że zretuszowany wniosek składa na drugi dzień inny doradca, który swój kod wpisuje na wniosku. Wypisuje go sam, co też jest niezgodne z prawem. W końcu wniosek przechodzi, a my mamy kasę za kartę. Gdy klient ją jeszcze aktywuje, albo zrobi nią choć jedną transakcję, mamy z tego kilkaset złotych. Jak się zadłuży – nawet kilka tysięcy. Oczywiście tych klientów musi być co najmniej kilkunastu.

Wnioski w bagażniku

Ale doradcy DSA zarabiają też w inny sposób. – Kserujemy wnioski, co w Citi jest absolutnie zakazane. Żeby nie wpaść podczas audytu, wozimy je w bagażnikach naszych aut. Nie trzymamy w biurze. Takich wniosków mamy tysiące.

Dane klientów są potem sprzedawane firmom ubezpieczeniowym i doradcom finansowym z konkurencji. – To idealne do telemarketingu. Konkurencja potem dzwoni do klienta i proponuje na przykład kredyt. Wie, ile zarabia, i ma większe szanse na sukces. Za wniosek dostajemy po 20 zł – przyznają.

Pracownicy DSA mówią, że Citibank nie wie o ich manipulacjach. Dodają także, że narażają klientów. – Ludzie nie zdają sobie sprawy, że wpisując wyższe zarobki od prawdziwych, narażają się na odpowiedzialność karną. Jak Citi to w końcu sprawdzi, okaże się, że połowa klientów nie spełnia kryteriów koniecznych do posiadania karty kredytowej. Ale na razie jesteśmy liderem w sprzedaży kart. I szefostwo nasze metody akceptuje.

– Nic o tym nie wiem – zapewnia Robert Narloch, dyrektor DSA na region łódzki. – Będziemy to dokładnie badali, bo mamy do czynienia z działaniami kryminogennymi. Nic więcej nie powiem.

Po naszych pytaniach wysłanych do Citibanku w DSA rozpoczęła się błyskawiczna kontrola zarządzona przez bank. – Mamy bardzo rygorystyczne procedury, więc zaistnienie sytuacji, o które pan pyta, mogłoby mieć miejsce tylko i wyłącznie w przypadku złamania procedur, czyli przez popełnienia przestępstwa. – mówi Paweł Zegarłowicz, dyrektor biura prasowego Citibanku.

Zegarłowicz nie wykluczał prowokacji, ale po wysłaniu faksem przez „Gazetę” skserowanych wniosków klientów Citibanku zmienił zdanie. – Sprawą musi się zająć policja i prokuratura – deklaruje.

– Wiem, jakie dane trzeba podać przy staraniu się o kredyt czy kartę i jestem przerażona. Po raz kolejny okazuje się, że warte miliony złotych zabezpieczenia danych klientów banku mogą zawieść, gdy zawodzi najsłabsze ogniwo, czyli człowiek – komentuje Małgorzata Kałużyńska-Jasak z biura Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. – Mamy do czynienia nie tylko ze złamaniem tajemnicy bankowej, ale także zwykłą kradzieżą.

Autor: Marcin Masłowski
Źródło: Gazeta.pl