Czy jesteśmy skazani na wyszukiwarkę Google?

Google dzięki swojej wyszukiwarce internetowej zarabia rocznie miliardy dolarów. Ale jak grzyby po deszczu wyrastają spółki, które twierdzą, że potrafią szukać lepiej.

Pod względem popularności wyszukiwarka Google nie ma sobie równych. Na przykład w Polsce niemal 80 proc. internautów, szukając w sieci informacji, korzysta właśnie z technologii kalifornijskiej spółki. W USA, najbardziej konkurencyjnym rynku dla wyszukiwarek, Google obsługuje blisko co drugie zapytanie. Jednym z nielicznych wyjątków są Chiny, gdzie internetowy gigant przegrywa z lokalnymi firmami.

Google potrafiło przekuć sukces na konkretne pieniądze – w zeszłym roku przychody z reklam wyświetlanych m.in. przy wynikach wyszukiwania przekroczyły 6 mld dol. Nic więc dziwnego, że chętnych na uszczknięcie choćby kawałka tego tortu nie brakuje.

Zapytaj wyszukiwarkę

– Naszą technologię można porównać do wynalezienia tranzystorowego radia, które zupełnie zmieniło sposób docierania do informacji – zapowiada dr Riza Berkan. To szef Hakii, jednej z wyszukiwarek, które będą starały się podgryźć Google’a. Berkan ma ambitne plany – w ciągu dwóch-trzech lat chce zagarnąć 15-20 proc. rynku.

Jak? Odpowiadając na pytania. Przedstawiciele Hakii twierdzą, że dzięki ich technologii wyszukiwarka uwzględni znaczenie i konteksty wpisywanych wyrazów. Jednym z ulubionych przykładów Berkana jest „ból głowy”. Jeśli w okienku Hakii wpiszemy pytanie: „Jaki lek pomaga na ból głowy?”, wśród wyników możemy dostać odpowiedź „aspiryna leczy migrenę”. Trik polega na tym, że żadne z tych słów nie pojawia się w pytaniu, ale odpowiedź na nie dostaniemy i tak.

Hakia ma też ułatwić znalezienie interesującej nas informacji, segregując wyniki w różnych szufladkach tematycznych. To akurat nie jest do końca nowatorskie podejście – od kilku lat na podobnej zasadzie działa choćby wyszukiwarka Clusty.

Kolejny przykład to Accoona – wyszukiwarka z New Jersey. Internauci mogą precyzować w niej wyniki wyszukiwania, wybierając zakres dat, w którym informacje zostały opublikowane, albo źródło ich pochodzenia. Przedstawiciele spółki przekonują, że ich produkt – jak Hakia – potrafi rozpoznawać znaczenie wyrazów.

W Polsce trudno mówić o rywalizacji między wyszukiwarkami. Poza Google’m tylko dwie odgrywają na rynku jakąś rolę – NetSprint, ostatnio przejęty przez norweską grupę Orkla Media i OnetSzukaj (łącznie mają niespełna 20 proc. rynku). Widoczne są zwłaszcza wysiłki tej ostatniej – Onet niedawno zachęcał internautów do korzystania ze swojej wyszukiwarki, kusząc atrakcyjnymi nagrodami (m.in. 42-calowym telewizorem plazmowym). Na początku roku ruszył też z dużą kampanią reklamową pod hasłem „Przeszukaliśmy na nowo polski internet”. Sęk w tym, że np. szukając w Onecie serwisu aukcyjnego

Allegro, internauta nie trafi na jego stronę główną, ale na link do serwisu OnetAukcje (Onet prowadzi go z Allegro i obie strony dzielą się pieniędzmi).

Z motyką na słońce

Na razie Hakia działa tylko w wersji testowej. Gotowa wersja ma być dostępna dopiero w listopadzie. Accoona też nie wprowadziła jeszcze wszystkich swoich zapowiedzi w życie. Czy nowe wyszukiwarki mają szanse na sukces?

Obserwatorzy rynku są podzieleni. Jedni patrzą na nie przychylnym okiem. Być może nawet, jeśli pomysł na szperanie po sieci okaże się rzeczywiście innowacyjny, to nowego gracza szybko wykupi któryś z gigantów – Google, Yahoo lub Microsoft. Zwłaszcza ten ostatni musi nadrabiać dystans do rywali.

Inni analitycy twierdzą jednak, że nowe firmy korzystają jedynie z mody na wyszukiwarki i chcą wyciągnąć pieniądze od funduszy inwestycyjnych. Ich ambitne plany miałyby przypominać porywanie się z motyką na słońce. Google przekonał już do siebie większość internautów i stał się niemal synonimem szperania w internecie. A z siłą przyzwyczajenia (no i z kilkoma miliardami dolarów, które Google ma w rezerwie), nawet gdyby miało się lepszy produkt, trudno walczyć.

Google tradycyjnie nie komentuje poczynań konkurencji. Ale wiadomo, że spółka po cichu testuje ułatwienia w wyszukiwaniu.

Jaguar to kot czy samochód?

Poza innym podejściem do wyszukiwania warto zwrócić uwagę na inne modele biznesowe niż te, które promuje Google lub Yahoo. Dla Google’a żyłą złota są reklamy-linki wyświetlane przy wynikach wyszukiwania albo na stronach partnerskich. Za każde kliknięcie w link reklamodawca musi zapłacić Google’owi – kilka groszy albo i kilka złotych (w Stanach ceny za jedno kliknięcie dochodzą nawet do 40-50 dol.).

Tymczasem propozycja Accoony wygląda tak: użytkownik wpisuje słowo „hydraulik”. Obok wyników wyszukiwania pojawia się pytanie, czy chciałby, by skontaktowała się z nim spółka oferująca usługi związane z zapytaniem. Jeśli internauta się zgodzi, przesyła na serwer wyszukiwarki dane kontaktowe. W tym czasie Accoona kontaktuje się z hydraulikami, którzy wcześniej zgłosili się do jej programu. Ten, który zapłaci najwięcej, wygrywa i może dzwonić do konsumenta.

Inny model zarabiania proponuje też wyszukiwarka Snap.com: firmy nie płacą – tak jak w Google – za każde kliknięcie w reklamę, a tylko wtedy, kiedy internauta, który kliknie na ich link, rzeczywiście coś kupi lub zarejestruje się na stronie internetowej.

Czy któremuś z nowych graczy uda się wejść do głównego nurtu? Czas pokaże. Wyszukiwarki i tak będą stawały na głowie, by od razu podsunąć nam tę właściwą odpowiedź. Ten proces zresztą już trwa – np. Google czy Yahoo, jeśli uprzednio zalogujemy się na ich serwerze (tak jak do skrzynki pocztowej), analizują wpisywane przez nas słowa i wybierane linki. Po to, by wyszukiwarka odgadła, czy gdy wpiszemy np. „jaguar”, to szukamy informacji dotyczących samochodu czy raczej drapieżnika.

Źródło informacji: Gazeta Wyborcza