Cyworld: Wirtualny świat za prawdziwe pieniądze

Cyworld, wirtualny świat, w który dała się wciągnąć połowa mieszkańców Korei Płd., jeszcze w tym roku chce podbić… niemiecki rynek

Soon Young Chung, studentka Uniwersytetu Korei w Seulu, ma dwa pokoje. Jeden w rodzinnym mieszkaniu w bloku w Seulu, drugi w świecie Cyworld. O oba Chung dba jednakowo, stale je upiększa, na ścianach wiesza obrazki, na półkach stawia bibeloty. Różnica jest taka, że do pierwszego rzadko kogoś zaprasza, przez drugi – ten wirtualny – przewinęło się już kilkadziesiąt osób.

„Cy” w języku koreańskim oznacza „związek, znajomość”. Cyworld to swego rodzaju internetowy serwis społecznościowy. Internauta może tu założyć swoją własną stronę i zapraszać znajomych – w Cyworld jest m.in. miejsce i na internetowy dziennik (blog), i na galerię zdjęć. Można dyskutować ze znajomymi za pośrednictwem połączonego z Cyworldem komunikatora Nate.com.

Cyworld istnieje od 1999 r., ale jego prawdziwa kariera zaczęła się w 2003 r., gdy balansujący na krawędzi bankructwa serwis przejęła spółka SK Communications, oddział SK Telecom, największego operatora komórkowego w Korei Płd. Liczba użytkowników z nieco ponad milion osób dobiła do niemal 20 mln, czyli blisko połowy mieszkańców Korei. W grupie wiekowej 19-29 lat swoje konto na Cyworld ma aż 92 proc. Koreańczyków. Główna strona serwisu notuje miesięcznie aż 22 mld odsłon.

– Zamiast wymieniać się numerami telefonów czy adresami e-mailowymi, ludzie zapisują sobie adresy stron nowo poznanych osób w Cyworld – mówi „Gazecie” Courteney Jung oprowadzająca dziennikarzy po teleinformatycznych targach SEK 2006 w Seulu.

25-letni Kim Hyoung Gon, który na Cyworld publikował przepisy kulinarne ze zdjęciami zrobionych przez siebie potraw, zdobył taką popularność w wirtualnym świecie, że jedno z wydawnictw podpisało z nim umowę na wydanie książki kucharskiej. Nawet politycy wyczuli pismo nosem. 52-letnia Geun-hiuk Park, walcząca o fotel prezydenta, ma swój pokój na Cyworld. Podczas wyborów można było ją w nim odwiedzić i zobaczyć, jak ćwiczy jogę.

Użytkownicy Cyworld, logując się w serwisie, dostają do dyspozycji pusty pokój. Przed nimi stoi wyzwanie – jak ożywić pustą przestrzeń, jakie meble wstawić, czy na ścianie powiesić obrazy Moneta, czy rodzinne zdjęcia, no i gdzie w czasie mistrzostw świata wywiesić koreańską flagę. I właśnie ten pusty pokój okazał się maszynką do zarabiania pieniędzy. Za wirtualną kanapę, telewizor czy obraz trzeba – tak jak w normalnym świecie – zapłacić. Po to w Cyworld funkcjonuje specjalna waluta – dotori (równowartość 10 amerykańskich centów). Dotori można kupić w księgarni lub kiosku, można też płacić kartą kredytową lub przelewem bankowym.

Spółka umiejętnie przygotowała swój model biznesowy- większość przedmiotów możesz kupić za 10 dotori, ale tylko na tydzień. Po tym czasie tapeta na ścianie czy kanapa po prostu zniknie. I zabawa zaczyna się od nowa. Można oczywiście zapłacić więcej i dłużej trzymać wirtualną kanapę w pokoju. Ruchome animacje są droższe – po miej więcej 5 dol. Jeśli chcesz, by gości witała muzyka, możesz wykupić do dziesięciu piosenek (dziennie potrafi się sprzedać nawet 100 tys. utworów).

Teoretycznie nie musisz kupować nic, ale… – Kiedy po raz pierwszy zalogowałam się do Cyworld i zobaczyłam, jak wyglądają pokoje moich przyjaciół, poczułam ukłucie zazdrości i nie mogłam być gorsza – wspomina Jung.

Swój pokoik na Cyworld utrzymywała przez prawie trzy lata. Zrezygnowała, kiedy zaczęła pracować, bo po powrocie do domu była zbyt zmęczona, by zajmować się swoją stroną na Cyworld. – Alarm włączył się, gdy w ciągu dwóch miesięcy wydałam na różne gadżety ponad 100 dol. – dodaje Jung.

– Codziennie ze sprzedaży wirtualnych elementów do pokoi mamy ok. 300 tys. dol. – mówi Shin-Byung Hwi, szef działu biznesowego w SK Communications odpowiedzialny za Cyworld. Oznacza to, że w ciągu roku serwis ma ok. 110 mln dol. przychodów. Wirtualne gadżety zapewniają spółce aż 78 proc. przychodów.

Serwis uzależnia. Na tych, którzy spędzają po kilka godzin dziennie na Cyworld, powstało nawet określenie – „Cyholik”. – Na przeglądaniu stron innych użytkowników Cyworld spędzałam całe noce – wyznaje Jennifer Park na łamach koreańskiego portalu OhMyNews.com. – Każdego ranka budziłam się z przekrwionymi oczami i potwornym bólem głowy. W końcu powiedziałam sobie: dość – dodaje.

Serwis działa w Japonii i na Tajwanie. W kwietniu ruszył w Chinach i przyciągnął ok. 1 mln chińskich internautów. Ale apetyt Koreańczyków jest znacznie większy. W tym roku Cyworld wystartuje w USA i Niemczech.

– Negocjacje z niemieckim operatorem są prawie zakończone – mówi „Gazecie” Shin-Byung Hwi. – Chcemy wystartować jeszcze w tym roku.

Przyznaje, że szukają w Niemczech partnera głównie ze względu na różnice kulturowe. – Wstępne badania wykazały, że nie wszystko to, co w Korei cieszy się popularnością, podoba się w Niemczech – mówi Hwi.

– Tak na gorąco to powiedziałbym, że to nie wypali. Ja nie wydałbym na wirtualną kanapę czy obraz ani centa – mówi zwiedzający targi w Seulu Thomas Hillebrand z niemieckiego wydania dziennika „Financial Times”. – Ale może im się uda, kto wie? Wszystko zależy od tego, jak będzie wyglądał ten niemiecki Cyworld – zastrzega.

Autorzy: Tomasz Grynkiewicz, Maria Kruczkowska
Źródło: Gazeta.pl